poniedziałek, 18 lutego 2019

Od Michaela CD Czeslava

Rzuciłem na biurko stos papierów, wydając z głębi zdartego podczas dzisiejszego spotkania samorządu i nauczycieli gardło długi jęk protestu niczym śmiertelnie zraniony zwierz - marzyłem już tylko o kubku domowego kakaa i ciepłym kocu. Oby tylko skończyć plan różnych wydarzeń na ten semestr i upragniony koniec - wyciągnąłem z wypchanej drobiazgami maści wszelakiej - od kluczy po kasztany - telefon, kliknąłem ikonę Messengera i odszukałem wiadomości z Cześkiem. Rudy dziad był, rzecz jasna, aktywny - zapewne siedział teraz w pokoju rozkraczony jak go stworzono i konwersował sobie z Norą albo inną panną. No standard.
< Ej, nudzi Ci się? - wysłałem.
> nie na tyle, żebym miał się babrać w tych papierach
> przejrzałem cię!
< ...
< dzięki, bro. Po prostu dzięki...
> nie ma sprawy ^^
< to daj Immi jeść
< i znajdź fajny film
< i piwo!
> nie będę karmił tego sierściucha! karmię ją częściej od ciebie!
< no weź... jeszcze ten jeden raz!
> chciałeś pomiot piekielny, to się nim zajmuj chociaż...
< ;_;
> dobra, tylko wracaj szybko, dziwnie się patrzy
< lecę, pędzę!
> to do zoba!
< yhym...chyba że wcześniej umrę pod tymi papierami ;-;
> nie jęcz jak baba
> sam się zgodziłeś, rób to szybko
< echhh, okay, będę za godzinę
< nie pozabijajcie się
> narka
Wyłączyłem internet, wyciszyłem telefon i odłożyłem go daleko na półkę - nikt i nic mnie teraz nie może rozproszyć! Z żółwią werwą zabrałem się za robotę, przeglądając kolejne dokumenty, dodając uwagi, pisząc podsumowania i robiąc przy okazji notatki gdzieś na marginesach. Cała reszta samorządu zrobiła swoją działkę już dawno temu, tylko ja,rzecz jasna, wszystko musiałem zostawić na ostatnią chwilę. Chrupałem sobie co jakiś czas słone paluszki, usiłując nie zasnąć - zupełnie jak na lekcjach geo, z tym że wtedy mogłem ratować się rysowaniem, by zabić nudę. Cóż, dość oficjalnych dokumentów - choć niezbyt ważnych, bo o mniej lub bardziej ważnych dniach "specjalnych" w szkole przede wszystkim, jak wtorek w szlafroku, zaplanowany na przyszły wtorek.
W końcu, wyczerpany, ale wolny - wolny! - człapałem w stronę pokoju 207 opustoszałym już korytarzem, który momentami przypominał miejsce wyjęte z horroru - skrzypiąca cicho podłoga, wielkie donice z roślinami o gęstych liściach - gałązki przypominały wyciągnięte ramiona stworów, zaś cienie przycupnięte po kątach, cierpliwie czekały na przechodzącego śmiałka - lub, co bardziej prawdopodobne, głupca - by pochwycić go za wiotkie gardło, rozkoszując się ich rozszalałym ze strachu pulsem...
Po pięciu minutach, w całości i każdą kropelką krwi na swoim miejscu,stanąłem przed drzwiami pokoju - minąłem tylko z daleko jakiegoś ucznia, chyba z pierwszej klasy, którego znałem z widzenia... hmm, Ben? Pomachałem mu, pokręciłem głową z udawaną dezaprobatą, patrząc też wymownie na zegarek, grożąc mu palcem. Ten w odpowiedzi wymownie się uśmiechnął i wskazał na mnie. Wzruszyłem ramionami i zniknąłem w swoim pokoju - znajomy już zbiegał po schodach, zapewne również spiesząc się do siebie.
Kiedy nacisnąłem klamkę i popchnąłem drzwi, oślepiło mnie światło - dość łagodne, co prawda, Czesiek innego by nie zniósł - acz stanowiło i tak kontrast dla półmroku, jaki towarzyszył mi przez ostatnie minuty.
- Siema- rzuciłem, szukając wzrokiem kumpla. Odpowiedziało mi bulgotanie w łazience, więc tylko spojrzałem na drzemiącą na parapecie Immi i podrapałem kotkę za uchem, po czym ciężko klapnąłem na krzesło. Po dwóch minutach zza drzwi wyłonił się rudzielec z oklapniętymi, wciąż wilgotnymi włosami. Pokiwałem głową i sam wstałem, biorąc stare dresy i koszulkę z szafy.
- Prysznic brzmi nieźle - stwierdziłem. - I co, znalazłeś jakiś fajny film?

< Taa, po prawie roku jest opko! >
Theme by Bełt