czwartek, 25 października 2018

Od Nory CD Czeslava

Czesiek zachowywał się dziwnie… bardzo, naprawdę bardzo dziwnie, w końcu świecił przede mną prawie gołym tyłkiem (żeby to pierwszy raz!). Nie sądziłam, że jest aż tak śmiały. Chociaż nie… tu chodziło o coś innego. Przyjrzałam się mu dokładniej. Mimo iż obraz był momentami niewyraźny i wręcz mogłam policzyć piksele na palcach jednej ręki, wyraźnie było widać ten szeroki uśmiech, utrzymujący się calusieńki czas. To właśnie on w połączeniu z zachowaniem podtrzymywał mój uśmiech.
Obserwowałam oczarowana z lekkim bananem na ustach poczynania chłopaka. Byłam tak zachwycona, że widzę tego rudego kurwika, że nawet nie zrozumiałam od razu jego słów.
„Nawet nie wiesz co bym z tobą zrobił, gdybyś tutaj była”
To jedno zdanie nieprzerwanie odbijało się echem w mojej głowie.
„Czy on to naprawdę powiedział?”
„Co on w ogóle powiedział?”
„Co on miał na myśli?!”
– Co? – spytałam po chwili. Melodia samej piosenki, nie przerywana przez głos chłopaka zaczęła mi ciążyć.
– Co, co? – odpowiedział pytaniem na pytanie, podchodząc do laptopa.
Ciepło, które we mnie uderzyło, momentalnie rozeszło się po całym ciele, co najbardziej poczułam na twarzy i plecach. Zerknęłam podświadomie na kaloryfer, który odkręcony był na najwyższym numerku. Zrobiło mi się cieplej jeszcze bardziej, co poskutkowało tym, że musiałam częściowo zrzucić z siebie szlafrok. Odsunęłam się nieco od kamerki, by - z pewnością - zaczerwienione policzki były jak najmniej widoczne.
– Emm… eee… – przez moment nie potrafiłam powiedzieć czegoś konkretnego. Chciałam powiedzieć wszystko i nic, i to na raz. Dlatego z moich ust wyszło coś takiego. Ot niezrozumiała wiązanka pierwszych-lepszych sylab i jąkania się.
– Hm? – chłopak spojrzał w kamerę wielkimi, błękitnymi oczami z lekkim uśmiechem i przekręcił głowę niczym pies. Przez moment przypominał mi takiego zainteresowanego zwierzaka.
Westchnęłam cicho, ale głęboko. Przymknęłam na chwilę oczy i odchyliłam głowę do tyłu, by po chwili spojrzeć na sufit, prosto w lampę.
„Bogowie, jak ja cię, Ches uwielbiam”
– Nori?
– Żyję – wróciłam wzrokiem do akademickiego pokoju i twarzy cześka, na której w większości widziałam tylko jarzący się kształt lampy.
– O bosz… – jęknęłam i przetarłam oczy, co oczywiście nie pomogło. – Masz aktualnie na czole moją lampkę. – zaśmiałam się, dalej przecierając oczy.
– Co? – spytał. Choć nie patrzyłam na jego ryjek, oczami wyobraźni widziałam jak marszczy rude brwi i w ogóle robi ten jego typowo zdziwiony wyraz.
– No – brechtałam się bez przerwy, aż w końcu na niego  spojrzałam, widząc dokładnie ten sam widok, co przed chwilą w głowie. – Od światła – pokazałam palcem w górę, ale chyba moja próba wytłumaczenia była daremna. – Nieważne – zasłoniłam pół twarzy dłonią, kręcąc przy tym głową.
Chłopak parsknął śmiechem i powiedział krótkie „rozumiem”, co sprawiło, że poczułam się pewniej. Rozumiał, tyle dobrze. Albo chciał być tylko miły… Och! Jaka ja jestem głupia! I po co tyle myślę? Po co?
Skrzyżowałam nogi w kostkach i podparłam łokieć o kolano, następnie głowę na dłoni, Rzuciłam krótki uśmiech w stronę dalej rozweselonego chłopaka. Odpowiedział mi tym samym i wrócił do pakowania rzeczy. Przez moment czułam się naprawdę cudownie. Chłopak, który zdobył moje serducho uśmiechał się do mnie i tylko do mnie. Mogłam z tego powodu piszczeć ze szczęścia… po prostu czułam, że gdyby nikt mnie nie widział, to vts kv właśnie by było. Ale gdy tylko Czesiek odwrócił się, cała ta radość uciekła razem z powietrzem z płuc. Od razu skuliłam się w sobie, podciągając wcześniej skrzyżowane nogi pod pierś, kładąc brodę na kolanach. Zarzuciłam na ramiona szlafrok, gdyż poczułam chłodnia plecach i objęłam rękoma skulone nogi.
I siedziałam tak wśród ciszy w moim pokoju, z laptopem przed sobą, z którego leciała cicha muzyka z playlisty Chesa.

Czes?

środa, 10 października 2018

Od Czeslava CD Nory

Przygryzłem lekko wargę i wbiłem dłonie w kieszenie spodni, gdy dziewczyna się ode mnie oderwała. Patrzyłem jak bez problemu przechodzi przez ostatnią odprawę. Przeniosłem ciężar ciała na prawą nogę i lekko przekrzywiłem głowę. Byłem pewien, że za chwilę się odwróci. Chciałem pożegnać ją gorącym uśmiechem i życzyć bezpiecznej i spokojnej drogi... ale tak się nie stało. Nawet się na chwilę nie zatrzymała... Poczułem się jak w jakimś tanim teledysku, a w głowie dosłownie zaczęła mi lecieć piosenka ,,mad world''. No cóż... gdy zniknęła nie pozostawało mi nic innego, jak po prostu odwrócić się na pięcie i wyjść. Gdy tylko opuściłem budynek momentalnie uderzył mnie przeraźliwie lodowaty wiatr. Skuliłem się w sobie i przycisnąłem mocno ramiona do boków. Rzuciłem krótkie spojrzenie na autobus, który stał w zajezdni i czekał na pasażerów. Szybkim krokiem minąłem go i ruszyłem w powrotną drogę do akademika.

________

Leżałem na łóżku wpatrując się tępo w sufit. Była godzina osiemnasta, a na dworze panowały egipskie ciemności... W końcu była zima, więc nic dziwnego. Wpatrywałem się w cienie gałęzi drzew, które tańczyły po suficie przybierając najróżniejsze kształty. Wokół panowała kompletna cisza, zupełnie jakby cały świat umarł. Jakbym pozostał tylko ja i te drzewa. Przymknąłem oczy i po chwili wyciszyłem się tak bardzo, że słyszałem oddech myrek. Nagle któryś z chłopaków zaczął kichać. Było to dosłownie kilka szybkich kichnięć, które na bank zakończyły się wycieraniem noska. Z zamkniętymi oczami mógłbym powiedzieć, co się u nich działo. Najprawdopodobniej Pax wybrał się na przechadzkę po trocinach. Skąd wiem, że on? Bo myszor poruszał się delikatnie i spokojnie. Nitro wszystko robił szybko. Jednocześnie mógł być to też on, zaspany, świeżo po śnie, obudzony kichaniem. Wątpliwości rozwiało picie z poidełka. Delikatne uderzenia językiem w kulkę, które były wręcz niczym delikatne pacnięcia - to zdecydowanie Pax. Odwróciłem się na bok i wbiłem wzrok w Myszora, który stał na tylnych łapach
- Cześć kolego - powiedziałem
Myra poruszyła nosem i zastygła w bezruchu, za to z domku wychyliła się ruda kulka, która ponownie zaczęła kichać.
- Przeziębiony? - mruknąłem
W odpowiedzi obie myry wbiły do domku i się schowały. Westchnąłem cicho i przeniosłem wzrok na okno. Padał śnieg. Uśmiechnąłem się lekko i wyciągnąłem rękę w przestrzeń. Ile bym dał, żeby być teraz na dworze pośród niego. Czuć płatki na skórze, słyszeć skrzypienie, widzieć te pomarańczową poświatę... Podniosłem się powoli i usiadłem opierając się o zimną ścianę. Moje lędźwie wręcz krzyknęły, gdy zetknęły się z nią. Lubiłem zimą wychłodzić ciało, te uczucie chłodu i ten moment,gdy było już tak zimno, że aż robiło się ciepło... Tak bardzo uzależniające... Lubiłem leżeć w przeraźliwie zimnym pokoju na łóżku i w samych bokserkach, trzepiąc się jak ryba wyciągnięta z wody. Wtedy czułem, że żyłem. Zimą praktycznie nigdy nie grzeję w mieszkaniu.
Odszukałem po omacku telefon i odpaliłem go. Mimo, że ekran był ściemniony na maxa nadal strasznie raził. Po chwili przyzwyczajenia, w końcu udało mi się odpalić YouTube i wpisać frazę ,,backstreet boys - christmas time again". Po chwili rozbrzmiały tak dobrze znane mi dźwięki, a na ekranie pojawiła się animacja, którą oglądam od lat. Przymknąłem oczy i słuchałem. Odkąd pamiętam zawsze ta piosenka mi towarzyszyła. Już jako dziecko siedziałem i słuchałem jej zachwycając się teledyskiem. W późniejszych latach mimowolnie stała się swego rodzaju tradycją, podobnie jak kilka innych piosenek, które towarzyszą mi zimowymi wieczorami. Sam nie wiem, kiedy przeniosłem się pamięcią do ulubionego wyobrażenia - las, pełno śniegu, cisza, a pośrodku nich drewniany domek z kominkiem. Wszystko wyłożone drewnem i przyozdobione w świąteczne ozdoby, w kominku pali się ogień, przed kominkiem stoi bujany fotel, na ziemi leży futrzany dywanik ... Westchnąłem cicho, gdy do tego wszystkiego dołączyła choinka z mnóstwem prezentów i stół z dużą ilością jedzenia i talerzy dla gości. Zacisnąłem mocniej powieki, pod którymi zaczęły się zbierać łzy. Tak bardzo chciałbym żeby to wszystko było prawdą. Pewnie teraz, gdzieś te 2000 km stąd Misiek siedzi sobie szczęśliwy z rodziną, bawi się z siostrą, albo pomaga w przygotowaniach do Wigilii, która już za dwa dni... Wszyscy pewnie są tacy szczęśliwi... Zacisnąłem mocniej powieki i przyniosłem się myślami, do nory, która też siedziała wśród swoich. Chociaż pewnie zdecydowanie mniej zadowolona. Założyłem dłonie za głowę i westchnąłem. I co ty Ches zrobiłbyś, gdybyś pojechał z Misiem? Było by przecież jeszcze gorzej. Obcy wśród rodziny. Zbędny nie pasujący element. Wolę już siedzieć sam, niż być skazanym na oglądanie szczęścia innych z bliska... Nie jesteś częścią ich rodziny, nie jesteś częścią niczyjej rodziny, jesteś Sam... Poczułem jak łzy spływają mi po polikach. Przechyliłem się na lewo i ległem na łóżko. Zawinąłem się szczelnie kołdrą i dałem rozchodzić ciepłu, które zaczynało mnie usypiać. Niezawodny sposób. Piosenka zmieniła się na ,,last christmas". Ta też była niczego sobie. Wsłuchiwałem się w tekst, wypływający z ust (o zgrozo cóż za przypadek) Michaela, tyle że George'a...

W ostatnie Święta
Oddałem Ci moje serce
Ale już następnego dnia
Zwróciłaś mi je
W tym roku
Żeby uchronić się od łez
Dam je komuś wyjątkowemu
Twarz kochanka z ogniem w jego sercu
Tajemniczy mężczyzna - ale ty go rozgryzłaś
Może za rok dam je komuś
Dam je komuś wyjątkowemu...

Och gościu, jak ja Cię dobrze rozumiem... Nie dość, że samotny, pozostawiony samemu sobie, to jeszcze ze złamanym sercem. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić nawet w jakim trzeba być stanie, żeby pisać teksty, o złamanym sercu, a później je śpiewać... Za każdym razem jest to jak rozgrzebywanie starych ran i otwieranie ich na nowo. Za każdym każdusieńkim razem... I jeszcze ten tekst zostaje hitem. To już kompletnie przesrane... Jeszcze słyszeć siebie na każdym kroku, idziesz do jednego sklepu, słyszysz siebie, do drugiego to samo i na dodatek w windzie. Gdzie nie pojedziesz, tam ty i twoja piosenka... Masakra, a potem ludzie się dziwią, że piosenkarze popełniają samobójstwa tak często. Westchnąłem i objąłem ręką poduszkę ,, może za rok dam je komuś wyjątkowemu"... I ile lat trwa już te ,, za rok"... Wytarłem oczy i odwróciłem się na drugą stronę. ,, Za rok". Rok to wcale mimo wszystko nie jest tak dużo. 52 tygodnie. Mniej niż 100. ,, Komuś wyjątkowemu"... Głupi Michael... Heh chyba wszyscy Michaelowie mają tę jedną wspólną cechę, że są głupi. Ktoś wyjątkowy nie istnieje. Nie można nikomu ufać, nawet własnej rodzinie. Nie można. Po prostu nie można...
____________

Obudziłem się trzęsąc się z zimna. Po omacku zacząłem szukać kołdry, żeby móc się nią przykryć. Gdy w końcu mi się to udało, skuliłem się w pozycję embrionalną i powoli zacząłem ponownie zasypiać. Zapewne udałoby mi się to, gdyby nie nagły i ostry pisk, którejś z mysz
- EJ! Ej! - wrzasnąłem - Nie lać mi się tam!
Po kilku sekundach piski ustały. Któryś musiał dostać niezły wpierdziel. Westchnąłem cicho i skuliłem się z powrotem. Przymknąłem oczy, będąc gotowym na to, że za chwilę odpłynę... NOSZ SAKRA! CO ZA IDIOTA DO MNIE PISZE?! Ze wściekłością wsadziłem rękę pod poduszkę, żeby znaleźć ten jebany telefon i go wyłączyć. Kiedy w końcu mi się to udało, przyszła akurat druga wiadomość. Ekran się rozjaśnił i wyskoczyło mi... sześćdziesiąt jeden powiadomień o wiadomościach. Shit. Zrezygnowany odblokowałem telefon i odpaliłem najświeższą konwersacje. Pierwsze co mnie uderzyło to selfiak Michaela z siostrą
< Mała to ma szczęście - wystukałem szybko
> Z takim bratem to wiadomka!
< Nie o to mi chodziło. Ma szczęście, że nie jest do Ciebie podobna
> .....
> Zdychaj.
< Nawzajem :)
Przełączyłem okienko na spis wiadomości, żeby zobaczyć, kto tam jeszcze mnie napastuje. Było kilka powiadomień z ogólnych grup, jakaś wiadomość od Chrisa, jedna od Finna, coś od jakiegoś Turka i Nora. Chłopaków i turasa zignorowałem i odpaliłem wiadomości z dziewczyną. Tutaj było najwięcej wiadomości. Musiałem chwilę przewijać zanim dotarłem do ostatniej przeczytanej. Następna była wysłana szesnaście godzin temu.
> Jestem już na miejscu, mam nadzieję, że dotarłeś cały i zdrowy do akademika
> Ches odezwij się, czy dotarłeś... obiecałeś, że napiszesz
> Mam nadzieję, że poszedłeś spać...
Przełknąłem ślinę. Faktycznie zapomniałem się odezwać... ech wracałem prawie trzy godziny z buta, przemarzłem do szpiku kości i poszedłem spać.... Zacząłem czytać następne wiadomości. Teraz było kilka zdjęć z samolotu na ośnieżone góry.
> Takie widoczki.
> Cheeeees? Odezwij się
I tutaj następowała kilkugodzinna przerwa.
> Żałuję, że wyleciałam. Już się zaczęło.
> Tak mnie matka wkurwia, że nawet sobie nie wyobrażasz
> Przed chwilą czepiała się, że walizka stoi za blisko drzwi
> Jakby sama nie mogła przesunąć jej pół metra dalej
> Potem zaczęła gadać, że skoro zostaję na kilka dni
> To może raczyłabym się rozpakować, nie będę żyć przecież na walizkach
> Tak samo było jak wylądowałam
> Ledwo się zobaczyłyśmy, ani dzień dobry, ani pocałuj mnie w dupę, tylko od razu, że mam się zapiąć
> I już się zaczęło ,,pomogłabyś trochę, albo chociaż porozmawiałabyś ze mną, a nie tylko ten telefon i telefon''
> Ches ja nie przeżyję tyle czasu z nimi
> Przed chwilą zaczęła mi mówić, żebym poszła do fryzjera, bo mam okropny odrost...
I to była już ostatnia wiadomość. Podrapałem się po nosie i zacząłem stukać w klawiaturę
< Ja tam lubię Twój odrost ^^
> Jesteś! Już zaczynałam się martwić, że mi umarłeś
< Wieeeeem, przepraszam.... wróciłem i od razu poszedłem spać
> Och, rozumiem. O której byłeś w domu?
< Coś koło osiemnastej
> Cooo? Jakim cudem?
< Wracałem na pieszo
> Ches...
< Musiałem się przejść i rozruszać kości, przynajmniej spałem, jak zabity
> Ech...
< Czytałem, że masz problemy z matką. Bardzo daje Ci popalić?
> Nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo. Najchętniej to bym ją udusiła i wyjechała
< Wiesz... zawsze możesz wrócić :D Ja Cię chętnie ugoszczę
> Nie mogę
< Och... dlaczego?
> Tata specjalnie przylatuje z Holandii
< A faktycznie coś wspominałaś... To ten... siedzisz teraz sama z matką w domu?
> Nie, jeszcze jest fagas matki
< Och... to nieciekawie... miły chociaż?
> Względnie
Siedziałem przez chwilę w ciszy zastanawiając się, co odpisać, ale Nora mnie wyręczyła
> Misiek już pojechał?
< Taaaaaaak, już zdążył mnie zasypać zdjęciami z Niemiec
> Musimy być pewnie szczęśliwy
< Szcza pod siebie ze szczęścia. A potem wróci i będzie mi marudzić, jak bardzo tęskni za nimi i jak mu tam było dobrze.
> Chyba nie do końca...
< Jak to nie? Znam curaka, aż za dobrze
> Ale zapomniałeś, że już nie będziecie mieszkać razem
< Och... faktycznie... dzięki *dźwięk pękającego serducha*
> Heeeej, przepraszam... ale przecież się cieszyłeś, że będziesz sam
< Noooooo, ale wiesz, tak mimo wszystko, jakoś no....
> Tęsknić będziesz?
< Ta... jednak trochę razem mieszkaliśmy i tak jakoś pusto będzie.
< Nitro się przeziębił
> Ojej, ale będzie z nim dobrze?
< Taaaa wyliże się ;) Pax mu dzisiaj spuścił wpierdziel, aż mnie obudzili.
> To nie dobrze
< A jaką macie pogodę? I co to za góry?
> Zimno, słoneczko i śnieg
< RAJ! <3
> Może dla Ciebie... a te góry to zrobiłam, jak już zbliżaliśmy się do lądowania
< Podróż bezpiecznie minęła?
> Tak
< Na pewno?
> No tak
< Dobrze....
> Dalej w łóżku?
< Jak najbardziej
> Nie poszedłeś na lekcje?
< Przecież nie mamy już lekcji w tym roku
> Faktycznie... wybacz
< Luzik ;P
< Jakieś plany na dzisiaj?
> Przeżyć i nie zabić matki
< Ambitnie... ja zacznę powoli się pakować. Za dwa dni wyjazd...
> Nie zapomnij niczego
< To spokojnie, i tak nie mam nic cennego. Najważniejsze to dobrze zabezpieczyć chłopaków na czas podróży
> Na pewno zrobisz to prawidłowo, są w dobrych rękach. Najlepszych rękach
< Nie przesadzajmy... ale zadbam o nich.
< A ten.... co teraz robisz?
> Siedzę w pokoju i piję gorącą czekoladę
< Smacznego! I ten... zadzwonisz na Skypie?
> Och... chyba nie pamiętam hasła...
< Prooooooszę ;_;
> Dobrze, dobrze, zobaczę co da się zrobić
Uśmiechnąłem się szeroko pod nosem. Przekręciłem się na plecy i przeciągnąłem. Będę mógł ją zobaczyć! Tak niewiele do odrobiny szczęścia potrzeba. Odkryłem się, żeby trochę ochłonąć, bo nagle zrobiło mi się strasznie gorąco.
> Dobra mam, jak się nazywasz?
< .... tego nie przewidziałem xD
> Eeee?
< rudy.penetrator
> Piękne ^^'
< A dziękuję dziękuję
W tym momencie z laptopa dobył się dźwięk Skype. Szybko się zerwałem i odebrałem. Najpierw pojawiła się Nora. Moja kamerka ładowała się jeszcze przez kilka sekund. Przyjrzałem się uważnie dziewczynie. Siedziała po turecku na łóżku, w dłoniach ściskała kubek, a na sobie miała.... eeeee....
- Co ty masz na sobie? - wypaliłem
- Co? To? - złapała za okrycie
- Tak
- To jest szlafrok - uśmiechnęła się - puchaty taki... i zobacz! - odłożyła kubek na bok i założyła na głowę kaptur - ma różki!
- Jeleniowy szlafrok - uśmiechnąłem się
- Owszem
- Pokaż mi swój pokój
- Co? Po co?
- Wiesz... jakby nie patrzeć, już w nim jestem, więc możesz pokazać mi resztę - wytknałem język
- Głupi jesteś - przewróciła oczami i sięgnęła po laptopa, którym następnie zaczęła obracać - Masz i podziwiaj.
- No no noooo, bardzo ładnie zagodpodarowana przestrzeń mieszkalna - mruknąłem z uznaniem
- Nic specjalnego...
- O ten róż to Cię jednak nie posądzałem
- Ach nawet nie przypominaj... chciałam szare ściany - burknęła - matka bez mojej wiedzy pojechała do Castoramy i wybrała taką farbę ,,bo będzie pasować'' - zrobiła znak cudzysłowia w powietrzu
- Och... Ja bym się wkurwił
- Też sie wkurwiłam, ale nie miałam nic do powiedzenia...
Nagle, jakby z wnętrza domu Nory dobył się głos kobiety, absolutnie dla mnie nie zrozumiały. Po chwili Nora odkrzyknęła coś, również w tym samym języku. Wymiana zdań między kobietami, trwała coś koło minuty. Ja przez ten czas siedziałem i patrzyłem tylko na dziewczynę. Kiedy skończyły od razu zwróciła się do mnie
- Znowu się czepia - burknęła
- Mamusia?
- Taaaa
- Ma wkurwiający głos, jak taka zołza - mruknąłem
- Ojciec nazywa ją żmiją - odpowiedziała
- Trafione w punkt - pokiwałem głową
- Ches... - zmarszczyła brwi - Czy ty siedzisz nagi?
- Co? - wybałuszyłem oczy - No coś ty! Mam gacie na sobie!
I żeby potwierdzić swoje słowa wstałem i obróciłem się w miejscu
- Nie śmiałbym siedzieć przy Tobie z gołym dupskiem! Co to to nie - padłem szybko z powrotem na łóżko
- Emmm Ches, to ty spałeś od osiemnastej do teraz?
- Dokładnie, a co? - mruknąłem
- Spałeś dwadzieścia godzin...
- Och... - wzruszyłem ramionami - zdarza się, przynajmniej trochę odpocząłem, a ty po podróży wyspana chociaż?
- Niezbyt...
- A mamusia co chciała?
- Ech... że mam zabrać walizkę z dołu i się rozpakować
- Hmmm wasz język jest dziwny - pokręciłem głową
- Twój też - uśmiechnęła się - ćwierkasz jak mówisz
- Co?
- Jak wróbelek
- Dzięki? - uniosłem jedną brew, by po chwili je zmarszczyć - Czy to backstreet boys?
- Co? - dziewczyna wydawała się być wybita z tropu
- No piosenka
- Jaka piosenka? - dziewczyna zamilkła i wsłuchiwała się - Ty to słyszałeś? Matka na dole radio włączyła
- Kocham ją! - wyszczerzyłem się i zacząłem nucić - And when the snow is falling down, down, down. You know that Santa is back in town, town, town. That’s when it’s Christmas time again. Ta ta ta ta, it’s Christmas time again! Ta ta ta ta, it’s Christmas time again!
Dziewczyna siedziała i patrzyła się na mnie z lekkim uśmiechem
- Ładnie śpiewasz - powiedziała po chwili
- A dziękuję dziękuję - wyszczerzyłem się - Mogę włączyć muzykę?
- Jasne
- I w ogóle zacznę się powoli pakować... Ten, zostajesz ze mną, czy jakieś zajęcie masz?
- Zdecydowanie zostaję z Tobą
- Tak jest!
Zacząłem przeglądać proponowane playlisty na YouTubie i znalazłem w końcu tę, którą szukałem. Od razu ją włączyłem i gdy tylko wydobyły się pierwsze dźwięki, tak dobrze znanej mi melodii, zerwałem się na równe nogi. Obróciłem laptop do środka pokoju i w rytmie piosenki ,,September'' ruszyłem tanecznym krokiem do szafy, po torbę. Czułem się tak wspaniale, jak nigdy. Nóżka sama chodziło, głowa jej wtórowała, nie mogły się po prostu doczekać refrenu. A gdy ten się zaczął... po prostu uwolniło się moje wewnętrzne ja, które pokazało się w tych wszystkich obrotach i wygibasach. Przypomniałem sobie o Norce, więc podszedłem do niej powoli dalej się kręcąc. Dziewczyna patrzyła na mnie z pytającym wzrokiem
- Bardzo dobra piosenka - wyszczerzyłem się
- Nie moje klimaty...
- Szkoda, tooooo co powiesz na to?
Po chwili z głośników dobiegły dźwięki ,,Bang Bang'' K'Naana. Kucnąłem szybko  przed laptopem i gdy zaczęły się słowa ,,she shot me'' zacząłem przed Norą odgrywać teledysk. Niczym profesjonalny aktor odgrywałem swoją rolę, by po zakończeniu refrenu powrócić do poszukiwania torby.
- Nawet nie wiesz - krzyknąłem w jej stronę - Co bym z Tobą zrobił, gdybyś tutaj była - wyszczerzyłem się.

<Nor?>

sobota, 6 października 2018

Od Nory CD Czeslava

W końcu - albo raczej niestety - z głośników wydobył się ten niechciany przeze mnie dźwięk; dźwięk niewyraźnego jak starzec przed zażyciem rutinoscorbinu głosu kobiety, informującego o zbliżającym się locie. Teraz nic tylko iść na odprawę i prosto do samolotu… Eh, a niech będą tylko jakieś problemy techniczne, silne wiatry, burza, podłożona bomba, cokolwiek… byleby tylko odwołali ten nieszczęsny lot i nie musiała wracać do domu. Nawet jeśli ma być to kilka dni. Chociaż była jedna pozytywna strona tego wyjazdu - spotkam się z tatą.
– To mój – westchnęłam cicho.
– No to czas się zbierać – odezwał się chłopak i klasnął mocno otwartymi dłońmi w uda, podpierając się na nich i podniósł się z mrukiem. Wstałam zaraz po nim, jednak ze zdecydowanie mniejszym rozmachem. Powoli, pakując niedojedzone przekąski do podręcznej torby, patrzyłam kątem oka na Cześka, jak rozgląda się dookoła. Gdy skończyłam, przewiesiłam szalik o szyję i schowałam lewą dłoń do kieszeni płaszcza, podczas gdy w drugiej dzielnie (haha! Chciałabym) dzierżyłam plastikową rączkę walizki.
– Masz wszystko, Ches?
– Tak, taaak. A ty?
– Mmm… – zerknęłam jeszcze na miejsce, na którym siedziałam i po ustaleniu, że nic, co moje nie leży teraz bezpańsko, oznajmiłam krótko:
– Mam.
Odprawa bagażu poszła zaskakująco szybko. W kolejce stałam tylko ja, więc wszystko załatwione zostało w mgnieniu oka. Ale co z tego? Może i odprawa minęła szybko, nawet za szybko, ale chciałam, by moment, w którym szybkim krokiem zmierzaliśmy ku bramce wykrywającej metal, trwał jak najdłużej. Przez kontrolę przejdzie tylko jedna osoba… druga zostanie tutaj, a tak bardzo tego nie chciałam.
Zerknęłam kątem oka na Cześka. Jego mina też nie promieniała szczęściem. Podobnie jak moja nie ukazywała za wielu emocji. Właściwie to żadnych.
Zatrzymaliśmy się kilka metrów od funkcjonariusza, sprawdzającego już jakąś kobietę z dzieckiem. Czyli mieliśmy jeszcze chwilę czasu. Szkoda tylko, że nie dłuższą chwilę.
– Dziękuję, że mnie odprowadziłeś – powiedziałam z uśmiechem na ustach, kołysząc się na boki. W pewnym momencie zatrzymałam się, a uśmiech zmienił się w niepewny siebie grymas. – Mam tylko nadzieję, że dotrzesz do akademika.
– Nie ma sprawy! – uśmiechnął się tak samo, jak ja jeszcze przed chwilą i wbił łapki w kieszenie swojej bluzy. – I o to się nie martw, Nori. Znam to miasto jak własną kieszeń.
– Mm… skoro tak mówisz… Ale daj znać, kiedy dojedziesz, to jednak trochę daleko.
– No pewnie, że się odezwę.
Spuściłam na chwilę głowę. Czułam, jak nieprzyjemne uczucie łez w oczach się coraz bardziej nasila. Westchnęłam ciężko w duszy i przełknęłam gęstą ślinę. Tak bardzo nienawidziłam tego uczucia. Zawsze działało jak cholerna, niepowstrzymana reakcja łańcuchowa. Stanęłam bliżej chłopaka, niemal stykając się palcami u stóp i zarzucając na jego barkach ręce, przytuliłam go z całej siły. Chciałam mu podziękować jeszcze raz, że tak bardzo był chętny mnie odprowadzić, ale nie mogłam, po prostu nie dałabym rady. Mokry głos momentalnie zdradziłby mój nastrój. Chłopak dodatkowo bez zawahania mnie odtulił, a to tylko wzmocniło moją spiralę do zatracenia się.
Z trudem powstrzymywałam łzy. Czułam jak ciążą mi w oczach i jeśli tylko mrugnę, policzki zaleje istny wodospad.
Kiedy więc tylko nadeszła moja kolej odkleiłam się od chłopaka tak szybko, jak tylko mogłam, chowający twarz za włosami i odwróciłam się w kierunku ochroniarza, zapraszającego mnie gestem dłoni. Nie miałam nawet grama odwagi, by spojrzeć po raz ostatni w tym roku w te błękitne oczy i powiedzieć krótkie „pa”. I nie wiem, dlaczego czułam przez to ogromny żal na sercu.


Patrzyłam się pusto w wieczorny, irlandzki krajobraz kurczowo ściskając telefon w dłoni. W słuchawkach grała jakaś smętna piosenka, która idealnie oddawała nastrój, a gdyby bardziej wsłuchać się w tekst. Połączenie idealne dla kogoś, kto właśnie chciałby się zabić.
Oderwałam wzrok od niewielkiego okienka i kliknęłam strzałkę, symbolizującą następny utwór. Klimat piosenki nie zmienił się w ogóle, a tylko przywołał wspomnienia z ostatniej nocy.
Wsłuchiwałam się w dźwięk dzwoneczków, wbijając przy tym mocno głowę w fotel i zaciskając powieki z całej siły, by nie uronić już żadnej łzy.

Otuliłam się szczelniej płaszczem i schowałam nos w szaliku, gdy ostry i silny wiatr zaatakował całą moją postać. Włosy rozwiało mi w każdą możliwą stronę, aż musiałam zaczesać je dłonią i przytrzymać na czubku głowy, by jakoś je ujarzmić.
– Zapnij się – usłyszałam za sobą głos matki, a zaraz po tym trzask zamykającego się bagażnika.
Zacisnęłam usta w wąską linię i powoli nabrałam w płuca morskie powietrze.
„Spokojnie, spokojnie, spokojnie, spokojnie…” – starałam się nie wybuchnąć. By nie pogorszyć już unoszącego się pomiędzy mną a kobietą napięcia, posłusznie zapięłam guziki płaszcza. Chwyciłam po tym za rączkę płaszcza i odwróciłam się, by spojrzeć w jej kierunku. Grzebała jeszcze coś na tylnym siedzeniu. Nie czekając więc na nią, ruszyłam za nią, ciągnąć za sobą walizkę. Cichy stukot kółek na  starej brukowej kostce niósł się po wąskiej uliczce.
Wchodząc do domu, od razu uderzyło we mnie gorące powietrze. Na pewno, gdybym miała okulary, momentalnie ich szkła by zaparowały.
Westchnęłam cicho pod nosem, w momencie, w którym rodzicielka zwróciła uwagę na to, by mokre od śniegu buty ściągać zanim wejdzie się do środka. Przeprosiłam od niechcenia i zapewniłam, że sytuacja się już nie powtórzy.

Czes czes?

Od Lucie CD Aksela

"Samochody to rzecz wyjątkowo użyteczna" - od tych właśnie słów Miśka zwykła zaczynać swój wywód, kiedy po zdanym egzaminie na prawo jazdy prosiła rodziców o kupno jakiegoś samochodu - w istocie trzeba przyznać, że miała do tego dryg i była jedną z nielicznych osób, z którymi nie bałam się jazdy. Nikogo w rodzinie zatem nie zdziwiło, gdy egzamin zdała perfekcyjnie za pierwszym razem; w rodzinie natomiast przypomniane zostały różne anegdotki z naszego dzieciństwa, kiedy do moja bliźniaczka uparcie powtarzała, że w przyszłości zostanie rajdowcem, podróżniczką czy też przewodniczką w jakimś dużym biurze podróży, najlepiej jej własnym - cóż, Michelle to wszak niespokojny duch, który musi być ciągle w ruchu, ciągle w trasie. Mnie samej nigdy specjalnie za kółko nie ciągnęło - owszem, umiałam prowadzić, ale raczej z kimś i tylko na pustych drogach, o egzaminie jeszcze nawet nie myślałam - ot, nigdy nie odczułam takiej potrzeby, w razie potrzeby zawsze mogłam wszak liczyć na podwózkę czy też autobusy, taksówkę lub własne nogi.
Wsiadając natomiast do samochodu Aksela byłam co najmniej poddenerwowana - i to nie tylko dlatego, bo oto podwoził mnie niemal obcy chłopak obcym samochodem (nawet jeśli robił bardzo duże i bardzo dobre wrażenie - cudeńko, które z pewnością spodobałoby się zakochanemu w motoryzacji Marcelowi), ale też dlatego, bo właściwie nie wiedziałam, jak prowadzi - a drogi były wszak śliskie. No i, z której strony by na to nie spojrzeć, zgadzałam się praktycznie na wszystko,co zaproponował. Z jednej strony kierowała mną wdzięczność za okazaną pomoc, ale mimo wszystko musiałam wciąż i wciąż powtarzać sobie magiczne słowo - dystans! Dystans to zbroja kobiety, o tym szczególnie przekonałam się po sprawie z Cesarem. Wspomnienie tych kilku miesięcy nadal kuło jakąś cząstkę mojego serca - może nawet nie tak małą. Niemniej, wsiadanie do samochodu obcego było tym, przed czym wyraźnie przestrzegali rodzice już od ukończenia przeze mnie pięciu lat, kiedy sama zaczęłam dreptać sama poza wcześniej nienaruszalną granicę podwórka bez opiekuna. Aksel. Nazywa się Aksel, znam jego imię, więc nie jest takim zupełnie nieznajomym, prawda? Pomme też, zdaje się, całkiem go polubił, a przynajmniej jego garderobę.
Jazda minęła w ciszy. Chłopak skupił się na drodze, a ja uparcie, z zaciśniętymi w wąską linię wargami i głową zwróconą w przeciwną stronę, kontemplowałam mijane budynki, głównie domy na osiedlu, gdzie mogłam mieszkać. Chociaż Akademik nie był tak zły, jak myślałam - no i miałam zaraz na miejscu szkołę.
- Cóż, miło było cię poznać, Lucie - oznajmił Aksel, kiedy wysiedliśmy z samochodu. Ujął delikatnie moją dłoń i musnął ją wargami, na co ja lekko się spłoniłam. - Czy zasługuję na zaszczyt otrzymania twojego telefonu i możliwości kolejnego spotkania?
Mrugnęłam. Najpierw raz, potem drugi, nieco wolniej, dając sobie chwilę na zebranie myśli i zestawienie plusów i minusów.
- Jesteśmy uczniami tej samej szkoły - zauważyłam, chowając uśmiech. - Myślę, że miniemy się jeszcze nieraz.
- Chodzi mi bardziej o zupełnie nieprzypadkowe spotkanie, które nie będzie polegało tylko na szybkiej wymianie spojrzeń czy uprzejmości - uściślił bez najmniejszego zająknięcia. - A raczej na takiej kawie czy herbacie, która pozwoli na dłuższą rozmowę, kiedy nikomu nie będzie groziło wpadnięcie w zaspę.
- Porozmawiamy zatem w lato - pozwoliłam sobie na lekki uśmiech.
- W kawiarni również ci to nie grozi, nawet jeśli przejdzie zawieja, więc takie czekanie jest zbędne.
O patrzcie, jaki niecierpliwy!
- Rozumiem - przewróciłam oczami i skrzyżowałam dłonie na piersiach. - Lista żądań to również mój numer telefonu, zgadza się?
- Próśb - odparł.
- Zatem mogę ją rozpatrzeć - pokiwałam głową. Abo i czemu nie? To tylko numer, a Aksel to tylko jakiś chłopak. To żadna deklaracja. - Podasz rękę? Na chwilę.
Posłusznie wyciągnął w moją stronę prawą dłoń. Chwilę się wahałam, acz w końcu ujęłam delikatnie jego przegub między dwa palce, równocześnie wyciągając jakiś długopis z kieszeni spodni i nabazgrałam dziewięć cyfr. Miał zaskakująco ciepłą skórę.
- Podpisywać się nie będę, może zapamiętasz, kto to.
- Nie śmiałbym zapomnieć - uśmiechnął się szeroko, oglądając swoją rękę.
- Nic więcej tam się nie pojawi, to nie magiczny kod.
- A kto wie?
- Ja - westchnęłam, zadzierając głowę.
- Aby potwierdzić coś, zazwyczaj żąda się opinii przynajmniej dwóch osób.
- Pomme się ze mną zgadza - psiak zamerdał ogonem, słysząc swoje imię. Cmoknęłam w jego stronę.
- No tak - pokręcił głową, wciąż mając na twarzy szeroki uśmiech. - A jak zatem ze spotkaniem?
- Czekamy na lato,a tymczasem będę uciekać do swej kwatery, by przeczekać tam w spokoju zimę - nie czekając na reakcję, wręcz wskoczyłam na schody. - Chociaż tutaj uznajmy, że lato zacznie się dokładnie tutaj we wtorek o 19. Jak coś, masz magiczny kod.
I uciekłam za drzwi. Dopiero tam wydałam z siebie bardzo długie i bardzo przeciągłe westchnienie. Co... ja... właśnie... zrobiłam? Przejechałam dłonią po twarzy. Takiego teatrzyku w życiu bym się po sobie nie spodziewała. Fanny i Coline byłyby ze mnie dumna, oj tak, rodzice już mniej...
- Pamiętaj, Pomme - powtórzyłam jednak z lekkim uśmiechem. - Aksel, wtorek o 19.

< Aksel? >

Od Aksela CD Lucie

Po długiej walce wreszcie rasa ludzka zwyciężyła. Jeden zero dla nas.
- Nie przejmuj się tą koszulką. Nic się nie stało. Przynajmniej się wszyscy rozgrzaliśmy - uśmiechnąłrm się szeroko. - Ważne, że się tam nie zaklinował. Wtedy byśmy mieli problem. - spojrzałem na psa który uparcie próbował dosięgnąć do przeżutego fragmentu garderoby. Zabawne.
- Chyba będę wracać do domu...
- Tak, rozumiem. Odprowadzę cię
- Nie, nie trzeba, nie musisz...
- Ale chce - spojrzałem jej w oczy, posyłając jej kolejny słodki uśmiech. - Nalegam
- No... Niech będzie - zgodzila się nareszcie. Hehe, sukces!
Wkrótce później szliśmy ośnieżoną drogą. Ziemniak z zachwytem próbował rozgnieść każdą większa grude śniegu.
Wychodząc założyłem bluzę i szalik. Nie było mi co prawda zimno, ale śnieg pod koszulką nie był miły. I właściwie się opłaciło, bo znów zaczęło prószyć...
Narzuciłem na głowę kaptur...
...I wtedy zauważyłem, że Lucie na głowie nic nie miała.
- Dziewczyno, przemarźniesz! Gdzie ty masz czapkę?! - zdjąłem szalik, po czym delikatnie udrapowałem go dookoła jej głowy tak, by tylko twarz wystawała.
- No, teraz lepiej. Pospieszmy się może, bo się jeszcze pochorujesz.
Dotarliśmy na parking. Lucie spojrzała na mnie, zaskoczona.
- No co? Chcesz przy tej pogodzie czekać na autobus i ryzykować przeziębienie się i odmrożenie łap Pomme? - zakręciłem kluczykami na palcu. Dziewczyna zagryzła wargę, ale po chwili skinęła głową. Wiedziałem~
Otworzyłem jej drzwi pasażera. Psa musiała wziąć na kolana, jako że w aucie były tylko dwa miejsca. Dałem jej koc z bagażnika, by się nie pobrudziła.
Zająłem miejsce kierowcy. Podkręciłem ogrzewanie.
Jechałem spokojnie. Szybko dotarliśmy na miejsce.
Odprowadzilem ją aż pod drzwi, wszedłem z nią też do budynku. Stanęliśmy tam.
- Cóż... Miło było cię poznać, Lucie. - ująłem jej dłoń i uniosłem do ust, pochylając sie. - Czy zasługuję na zaszczyt otrzymania twojego numeru telefonu i możliwość kolejnego spotkania~?

< x3 >

Od Lucie CD Aksela

Och, na litość, pewnego dnia w końcu naprawdę stracę cierpliwość i przestanę chodzić z Pomme do kogokolwiek, zawsze musi zrobić jakiś swój popis. Jak był jeszcze szczeniakiem, obślinił i pogryzł wszystkie kapcie i u nas w domu, i u wujka, kiedy indziej wyjadł pół szarlotki cioci, u mojej przyjaciółki za to, Loli, do spółki z jej suczką-mopsem prawie że zdemolowali ogródek. Trzy dni babrania się w ziemi wśród robactwa, żeby to wszystko posprzątać i doprowadzić do stanu sprzed małej katastrofy. O, albo wizyta u jakichś znajomych mamy, kiedy Pomme próbował wyciągnąć z klatki myszki ich syna - i, cóż, prawie mu się udało, ale nic nikomu się nie stało, na całe szczęście. W każdym razie, na sumieniu mojego pupila było skarpetek, maskotek, piłek (zwłaszcza dzieciaków, które lubiły bawić się na okolicznym placu w nogę), znalazłoby się nawet kilka ptaków, raz mało nawet nie dorwał kota, ale futrzak w ostatniej chwili wskoczył na drzewo, sycząc z gałęzi na podekscytowanego buldoga, który tańcował radośnie wokół całego pnia - słowem, starczyło go na chwilę spuścić z oczu, by znowu coś zmajstrował, nawet jeśli był psem pojętnym i w miarę grzecznym, póki się go obserwowało. "Taki urok szczeniaków", zwykł powtarzać Marcel, kiedy widział, jak po setny raz strofuję Pomme. Och tak, jemu łatwo było mówić, kilka lat temu miał królika. Wyjątkowo agresywnego królika, swoją drogą, zawsze miał pogryzione palce po zabawie z nim.
Cóż, w nowym miejscu wypadałoby jednak pokazać, że nie sprawia się problemów, przynajmniej za wielkich. Mama wbijała mi nieustannie do głowy, żeby pokazać się z jak najlepszej strony, niezależnie od tego, jak bardzo rozbrykanego psa się miało - Francja to spokój, wychowanie i elegancja, podkreślała. Dlatego jęknęłam głośno, gdy wyraźnie zadowolony i dumny z siebie Pomme wpadł pod łóżko chłopaka, dalej tarmosząc jego koszulkę.
- No to mamy problem - mruknął Aksel, kucając.
- Mały zgrywus - burknęłam, kładąc się na brzuchu i sięgając ręką pod łóżko, stękając z wysiłku, ale moje palce nawet nie musnęły ani materiału, ani psa. Pupil spojrzał za to na mnie roziskrzonymi oczkami. - Wygłupia się. Wie doskonale, że robi źle, ale chce zwrócić na siebie uwagę, wybacz. Kupię ci nową, zgoda?
- Tę zachowasz jako jego zabawkę? - zapytał. - To była moja ulubiona koszulka.
- Mogę ją też wyprać, ale nie wiem,czy będzie zdatna do użytku - mina musiała mi naprawdę zrzednąć, bo chłopak aż zachichotał, puszczając mi oczko.
- Spoko, żartowałem.
Przewróciłam oczami. Nadal było mi niesamowicie głupio, ale cóż - priorytetem było wywabienie Pomme spod łóżka i odzyskanie koszulki. Zacisnęłam lekko pięści. Zaczynałam się stresować, a miałam zdecydowanie zbyt mało... dystansu, dystansu, swobody i poczucia humoru, by obrócić całą tę sytuację w żart, nawet kiepski. "Przynajmniej wiesz, że nawet spocony pachniesz spoko" brzmiało tak beznadziejnie nawet w myślach, że nie byłam w stanie i tego palnąć -chwała resztkom zdrowego rozsądku.
- A masz może trochę kiełbasy? - zapytałam. - Ogółem cokolwiek. Nie jadł jakiś czas, więc myślę, że by się skusił,choćby żeby tak o zobaczyć.
- Zaraz coś przyniosę, pani kapitan! - wstał i zniknął za drzwiami, by za jakieś trzy minuty powrócić z kawałkiem szynki. Przejęłam od niego smakołyk, wyciągając rękę tak, by mieć pewność, że jest w zasięgu wzroku i nosa Pomme.
- Jesteś głodny, skarbie? Zobacz, co tu mam, dla ciebie coś! No chodź, chodź - zachęcałam. - Bo sama zjem!
Cóż, na pewno wiedział, co chcemy osiągnąć - to była jedna z podstawowych taktyk, kiedy chciałam coś zanim ugrać i, cóż, zazwyczaj zawodziła. Tym razem jednak zwyciężył głód i szynka zniknęła między ząbkami psiaka. Ja natomiast szybko złapał go prawą ręką za obrożę, drugą podnosząc za rąbek zaślinioną i zakurzoną koszulkę - na szczęście, bez dziur, ale...
- Myślę, że serio będzie lepiej, jak kupię nową - zmarszczyłam nos. - I wykąpię Pomme. Jakoś przeżyjesz tę stratę, mam nadzieję?

< Aksel? >

Od Aksela CD Lucie

- Cukier z kawą? Hmm, coś w tym jest - zaśmiałem się. - Ale to nie jest tak dużo jak się wydaje. To mocna kawa. Nawet tego tu nie czuć. A poza tym lubię wszystko co słodkie. - mrugnąłem do niej i wziąłem łyk napoju. Jak zauważyłem, pies gdzieś podreptał. Nie przeszkadzało mi to, nie miałem żadnych tajnych, ukrytych rzeczy, których nie mógł nikt zobaczyć.
Wyciągnąłem jeszcze kilka paczek ciasteczek. Postawiłem je przed nią i usiadłem naprzeciwko. Oparłem brodę na pięści i skupiłem na niej wzrok.
- Więc... Powiedz mi, co tu robisz? To znaczy, nie tu teraz, ale w mieście ogólnie. Czyżbyś chodziła tu do akademii? - zgadywałem. Dziewczyna przytaknęła, trzymając parujący kubek w obu dłoniach.
- Ooooh, to wspaniale! Akurat ja też po to tu jestem... Przyjechalem niedawno, jutro przychodzę na lekcję. W której jesteś klasie?
- W drugiej C - odpowiedziała.  Słysząc to rozpromieniłem się. No to mam szczęście!
- Naprawdę? Ja też! - nachyliłem się trochę do niej. - Aż nie mogę uwierzyć, że to przypadek. Prawdziwe przeznaczenie~ - wyszczerzyłem zęby. Wziąłem sobie ciastko. - Czyli wygląda na to, że będziemy widywać się częściej~ I liczę na pomoc w zaaklimatyzowaniu się... - nie mówiłem już dalej. Naszą uwagę zwrócił pies, który pojawił się znów w pokoju... Ciągnąc za sobą bliżej nieokreślony przedmiot. Po jego chrząkaniu wnioskowałem, że był z tego powodu zadowolony. Po kilku sekundach zrozumiałem, co to jest.
- ...Moja koszulka sportowa. Jakim cudem wygrzebał ją z kosza? - zmarszczyłem brwi. - Wiesz... Jeśli nie chcesz, żeby twój mokry pupil przesiąknął zapachem mojej spoconej koszulki... To lepiej mu to zabierzmy. - wstałem, obserwując jak Ziemniak z lubością ociera się o aromatyczny ciuch. Dziewczyna również wstała.

To, co działo się potem jest ciężkie do wytłumaczenia. Dwójka młodych ludzi goniąca buldoga trzymającego w pysku koszulkę i przewracającego się o nią. Co za komedia
Zrobiło się mniej śmiesznie, gdy zwierzak wpadł do mojej sypialni i dał nura pomiędzy palety... Układając się w wolnej przestrzeni na samym środku.
- ...No to mamy problem...

< Będzie ciekawie~ >

Od Lucie CD Aksela

Stałam już zdecydowanie pewniej na nogach - w lekkim rozkroku, na mniej śliskich kamieniach, gdzie upadek już mi nie groził - a przynajmniej taką miałam nadzieję. Za to coś czułam, że właśnie z kłopotów wybawił mnie kolejny kłopot - cóż, ten przynajmniej wydawał się być całkiem sympatyczny. Przechyliłam lekko głowę, próbując odgadnąć narodowość chłopaka. Wysoki, szczupły, ale też muskularny, co mogłam dostrzec nawet pomimo jego zimowego stroju, twarz dość długa, cera jasna, włosy wręcz śnieżnobiałe - kojarzył mi się z mieszkańcem Północy - być może Półwyspu Skandynawskiego? Czyżby Szwed? Miśka wyjątkowo ich lubiła, zwłaszcza za zespół Sabaton, chociaż ich muzyka niespecjalnie do mnie przemawiała, ale za to byłam całkiem ciekawa, jak to jest żyć w ich kraju choć przez trochę - kiedyś bardzo chciałam wyjechać tam na kilka miesięcy, żeby chociażby i tam pracować przez większość czasu. Cóż, dalej nie porzuciłam tej myśli, jak mam być szczera... ale tymczasem chłopak paplał dalej, więc skupiłam się na jego słowach - babcia zawsze powtarzała, że ani damie, ani dżentelmenowi nie wypada się wyłączyć, kiedy ze sobą rozmawiają, a już zwłaszcza podczas pierwszego spotkania - miała wtedy na myśli zapewne bardziej oficjalne okoliczności, ale tak czy siak wolałam usłuchać jej rady.
- Cała przemokłaś... Na pewno marzniesz. Co powiesz na kawę? Albo herbatę? Powinnaś się jak najszybciej ogrzać, bo jeszcze złapiesz jakiegoś bakcyla. Obiecuję, nie mam żadnych złych zamiarów! Po prostu chcę pomóc małemu, słodkiemu pieskowi... A jako że jego właścicielką jest taka urocza dama w potrzebie, to bardzo chętnie się zapoznam - mówił, ani na moment nie zmieniając spokojnego tonu głosu ani nie ścierając z twarzy przyjaznego uśmiechu. Wypisz, wymaluj, Alvaro jak się patrzy. - Mało znam tu ludzi. Och, zapomniałem. Nazywam się Aksel. Więc? Dasz się namówić?
- Lucie - dygnęłam lekko. - W pobliżu nie ma raczej żadnych kawiarni, prawda? Trzeba by przejść blisko pół miasta, a naprawdę, bliżej mam już do domu, więc, jeśli pozwolisz...
- Spokojnie, spokojnie, do mnie jest raptem trzy minuty drogi. Rozgrzejesz się czymś... gorącym, twojemu pupilowi również się to przyda, prawda? Lepiej nie stać tak długo na mrozie, lada chwila naprawdę może złapać jakieś paskudne choróbsko.
Miał rację. Owszem, przyznaję, był przekonywujący, ale wszystkie zasady, jakie zostały mi w życiu wpojone krzyczały "NIE" - nie przewraca się w zaspy, nie rozmawia się z nieznajomymi, a już na pewno nie chodzi się do ich domu, zwłaszcza jeśli są osobnikami płci męskiej, nawet jeśli to niczego sobie jej przedstawiciele. Z drugiej strony, byłam tu zdana na siebie - owszem, tym bardziej powinnam na siebie uważać, ale i miałam prawo zrobić czasem coś nie do końca mądrego. A nuż będzie całkiem... zabawnie? Lubiłam Chloe i kilka dziewczyn z klasy, owszem, miałam też stały kontakt z przyjaciółmi z Francji, ale tu nadal doskwierał mi trochę brak towarzystwa... cóż, męskiego. Owszem, po Cesarze obiecałam sobie dużo, dużo bardziej uważać, ale kto powiedział, że głupia herbata mnie do czegoś zobowiązuje.
- Prowadź więc, Akselu - poprosiłam. - I dziękuję za pomoc i gościnność.
- Och, jeszcze nie zdążyłaś nawet do mnie wejść, prawda? Śmiało, lada chwila i będziemy.
A i owszem - nie minęło pięć minut, jak dotarliśmy do Lewiston. Mieszka tu na stałe? A może wynajmuje tu i uczy się w Akademii? Studenci mieli spore zniżki, czytałam o tej okolicy naprawdę sporo, nawet jeśli koniec końców tu nie wylądowałam. Aksel chwilę mocował się z zamkiem, aż ten w końcu ustąpił - chłopak otworzył szeroko drzwi, zapraszając mnie gestem do środka. Ostrożnie weszłam, na progu strzepując śnieg z siebie i Pomme, który z ciekawością rozglądał się po wnętrzu, obwąchując meble - całe szczęście, nie próbował oznaczyć terenu.
- Pies w mieszkaniu ci nie przeszkadza? - zapytałam.
- Raczej nie zostawimy go na zewnątrz, prawda? - uśmiechnął się. - Wchodźcie śmiało, zapraszam. Kawy, herbaty? Wody dla psa?
Skinęłam głową.
- Dla mnie herbata. Owocowa, jeśli masz, bez cukru.
Chwilę pogrzebał miedzy szafkami, aż w końcu z widocznym zadowoleniem wydobył małą paczuszkę.
- Nie pogardzisz malinową, Lucie?
- Nie, dawno jej nie piłam. Dziękuję.
- Żaden problem - napełnił czajnik wodą i w międzyczasie wyciągnął jakąś plastikową miskę, którą przystawił do odkręconego kranu i postawił przy Pomme. Ten przez chwilę nieufnie patrzył a to na Aksela, a to na miskę, ale w końcu z wyraźnym zadowoleniem zaczął pić. Zdjęłam też z pupila mokry, zimny sweterek, a chłopak dał mi stary ręcznik, którym wytarłam uważnie buldoga.
- Wypiorę ci go, jeśli chcesz - mruknęłam.
- Nie trzeba - pokręcił głową. - Tobie dam zaraz jakiś sweter, zgoda?
- Nie, serio, herbata starczy - odwróciłam wzrok, ale Aksel już zdążył wyciągnąć z szafy gruby sweter.
Chwilę patrzyłam to na ubranie, to na chłopaka, zupełnie jak przed chwilą Pomme. W końcu jednak zdjęłam własny, lekko przemoczony i na podkoszulkę włożyłam ten Aksela. Pachniał lawendą.
- Dzięki - westchnęłam po raz kolejny, po czym usiadłam na krześle przy stole. - Ciepły.
- No widzisz - pokiwał głową, równocześnie podając mi herbatę. Sobie zrobił kawę, do której dodał mleka, nie szczędził też cukru. Zmarszczyłam lekko brwi.
- Czy to zaraz nie będzie bardziej cukier z kawą niż kawa z cukrem? - zapytałam.

< Aksel? >

piątek, 5 października 2018

Od Michaela CD Lizawiety

Spacer w deszczu - czemu by nie! Jeszcze przed wyjściem do sklepu czułem, że może padać, więc zabrałem ze sobą ulubioną parasolkę w żółwie we wszystkich kolorach tęczy - prezent od przyjaciółki z Niemiec na urodziny - chociaż chmurzące się niebo i ciche pomruki burzy dobitnie świadczyły o tym, że ta wyprawa może słono kosztować mój nos. Jednak po całym dniu ślęczenia nad papierami i długim spotkaniu samorządu, paru lekcjach i dość ostrym treningu miałem naprawdę dość, a takie spacery zawsze wpływały na mnie orzeźwiająco - co więcej, do pokoju wpadł akurat nieco nachmurzony Czesiek, a naprawdę nie miałem teraz ochoty na jakąś małą sprzeczkę, które ostatnio zdarzały się nam coraz częściej - w świetle powyższych dowodów wypad do sklepu nie był zatem takim złym pomysłem, nawet jeśli szedłem tylko po długopis i paczkę żelek.
Uważnie spojrzałem na dziewczynę stojącą przede mną, co nie było trudne - deszcz ze wściekłością uderzał w chodnik, chowając wszystko za szarą zasłoną, tak więc nowa znajoma, schowana razem ze mną pod parasolką, była jednym z bardziej widocznych obiektów, nawet jeśli musiałem schylać głowę, by mieć z nią kontakt wzrokowy - ale do tego zdążyłem przywyknąć.
- Czemu nie pojechałaś autobusem? - zapytałem, zataczając wolną ręką krąg dookoła. - Uniknęłabyś ulewy, zwłaszcza skoro nie masz parasola. I łatwiej byłoby ci z tymi bagażami. I w ogóle... wszystko.
- Tak, i uniknęłabym też ochlapania wodą z parasola - kąciki jej ust uniosły się w lekko ironicznym uśmiechu, na co ja przewróciłem oczami i odpowiedziałem również uniesieniem wargi w górę, jednak mój grymas wyrażał raczej lekkie zakłopotanie niż złośliwość; cóż, było mi nieco głupio.
- Przepraszam, serio, nie miałem tego w planach - podrapałem się po głowie, wypuszczając z siebie powietrze.
- Naprawdę? Myślałam, że spędzasz tak każdą ulewę, oblewanie ludzi to przecież świetna zabawa! - tu akurat nie byłem pewien czy żartuje, czy mówi serio i się zirytowała. A może oba?
- Jesteś o to zła? Ym... wysuszę ci rzeczy! O, albo mam żelki! - na potwierdzenie wyciągnąłem z kieszeni paczkę i triumfalnie pomachałem nią przed twarzą dziewczyny. Niestety, miałem tam też portfel, który wysunął się i plasnął o chodnik, prosto w kałużę. Rzuciłem się i podniosłem go, nim przemoknął - miałem tam ostatnią wypłatę z lodziarni, za której część planowałem jutro zrobić zakupy. Wsunąłem go z powrotem do kieszeni i uniosłem wzrok w górę, po czym zakląłem cicho - ukucnąłem, nadal trzymając parasolkę, a dziewczyna aż tak niska nie była, więc nie dość, że jedna część zahaczyła o jej włosy - właśnie je wyplątała - to jeszcze znowu stała na deszczu.
Jej uniesione brwi mówiły wszystko. Pospiesznie wstałem i osłoniłem ją ponownie przed deszczem.
- Teraz raczej i tak bardziej nie zmoknę - westchnęła.
- Uroki deszczu - zaśmiałem się nieco sztucznie. Na Niemcy złote, dawno nie byłem tak zażenowany, zachowanie godne roztrzepanej panienki. - Ale czekaj! Potrzymaj parasolkę, to wyrównamy!
Wcisnąłem jej rączkę w dłoń i odskoczyłem poza zasięg materiału, wystawiając twarz na działanie bezlitosnych kropli deszczu - lały się strugami z nieba, więc po kilku sekundach byłem przemoczony do suchej nitki.
- No teraz to już w ogóle nie trzeba parasolki - zauważyła sucho.
- A tam, ma fajny wzorek. I tym razem będę uważał! Wziąć twoją walizkę tak w ogóle? Bo jeszcze kawałek jest.
- Jakoś dam radę.
- Ja też! Śmiało, i tak mam wolną rękę - po chwili wahania przejąłem rączkę i zacząłem ją ciągnąć; szum deszczu niemal zagłuszał jej wesoły stukot. - Swoją drogą, nadal nie odpowiedziałaś mi na pytanie -czemu nie pojechałaś autobusem?
- Dopiero co tu przyjechałam, nie znam miasta - wzruszyła ramionami.
- Przystanek chyba łatwiej znaleźć niż Green Hills, nie? - wskazałem na przeciwną stronę ulicy, gdzie właśnie zatrzymał się brzuchaty busik, połykając kilku trzęsących się przechodniów.
- Szłam w nawigacją. W rozkładach łatwo się pogubić.
- Coś w tym może być - pokiwałem głową i zaraz ją podniosłem: autobus, tym razem jadący w tę samą stronę, co my, podjechał na przystanek. Numer 176. Idealnie! Lubiłem deszcz,ale patrząc po naszym stanie, im prędzej znajdziemy się u celu, tym lepiej - Słuchaj, ale teraz jesteś ze mną, nie zginiemy i oszczędzimy sobie jakieś dwadzieścia minut drogi, wsiadamy!

< Lizawieta? Przepraszam,że dopiero odpisuję >
Theme by Bełt