sobota, 6 października 2018

Od Nory CD Czeslava

W końcu - albo raczej niestety - z głośników wydobył się ten niechciany przeze mnie dźwięk; dźwięk niewyraźnego jak starzec przed zażyciem rutinoscorbinu głosu kobiety, informującego o zbliżającym się locie. Teraz nic tylko iść na odprawę i prosto do samolotu… Eh, a niech będą tylko jakieś problemy techniczne, silne wiatry, burza, podłożona bomba, cokolwiek… byleby tylko odwołali ten nieszczęsny lot i nie musiała wracać do domu. Nawet jeśli ma być to kilka dni. Chociaż była jedna pozytywna strona tego wyjazdu - spotkam się z tatą.
– To mój – westchnęłam cicho.
– No to czas się zbierać – odezwał się chłopak i klasnął mocno otwartymi dłońmi w uda, podpierając się na nich i podniósł się z mrukiem. Wstałam zaraz po nim, jednak ze zdecydowanie mniejszym rozmachem. Powoli, pakując niedojedzone przekąski do podręcznej torby, patrzyłam kątem oka na Cześka, jak rozgląda się dookoła. Gdy skończyłam, przewiesiłam szalik o szyję i schowałam lewą dłoń do kieszeni płaszcza, podczas gdy w drugiej dzielnie (haha! Chciałabym) dzierżyłam plastikową rączkę walizki.
– Masz wszystko, Ches?
– Tak, taaak. A ty?
– Mmm… – zerknęłam jeszcze na miejsce, na którym siedziałam i po ustaleniu, że nic, co moje nie leży teraz bezpańsko, oznajmiłam krótko:
– Mam.
Odprawa bagażu poszła zaskakująco szybko. W kolejce stałam tylko ja, więc wszystko załatwione zostało w mgnieniu oka. Ale co z tego? Może i odprawa minęła szybko, nawet za szybko, ale chciałam, by moment, w którym szybkim krokiem zmierzaliśmy ku bramce wykrywającej metal, trwał jak najdłużej. Przez kontrolę przejdzie tylko jedna osoba… druga zostanie tutaj, a tak bardzo tego nie chciałam.
Zerknęłam kątem oka na Cześka. Jego mina też nie promieniała szczęściem. Podobnie jak moja nie ukazywała za wielu emocji. Właściwie to żadnych.
Zatrzymaliśmy się kilka metrów od funkcjonariusza, sprawdzającego już jakąś kobietę z dzieckiem. Czyli mieliśmy jeszcze chwilę czasu. Szkoda tylko, że nie dłuższą chwilę.
– Dziękuję, że mnie odprowadziłeś – powiedziałam z uśmiechem na ustach, kołysząc się na boki. W pewnym momencie zatrzymałam się, a uśmiech zmienił się w niepewny siebie grymas. – Mam tylko nadzieję, że dotrzesz do akademika.
– Nie ma sprawy! – uśmiechnął się tak samo, jak ja jeszcze przed chwilą i wbił łapki w kieszenie swojej bluzy. – I o to się nie martw, Nori. Znam to miasto jak własną kieszeń.
– Mm… skoro tak mówisz… Ale daj znać, kiedy dojedziesz, to jednak trochę daleko.
– No pewnie, że się odezwę.
Spuściłam na chwilę głowę. Czułam, jak nieprzyjemne uczucie łez w oczach się coraz bardziej nasila. Westchnęłam ciężko w duszy i przełknęłam gęstą ślinę. Tak bardzo nienawidziłam tego uczucia. Zawsze działało jak cholerna, niepowstrzymana reakcja łańcuchowa. Stanęłam bliżej chłopaka, niemal stykając się palcami u stóp i zarzucając na jego barkach ręce, przytuliłam go z całej siły. Chciałam mu podziękować jeszcze raz, że tak bardzo był chętny mnie odprowadzić, ale nie mogłam, po prostu nie dałabym rady. Mokry głos momentalnie zdradziłby mój nastrój. Chłopak dodatkowo bez zawahania mnie odtulił, a to tylko wzmocniło moją spiralę do zatracenia się.
Z trudem powstrzymywałam łzy. Czułam jak ciążą mi w oczach i jeśli tylko mrugnę, policzki zaleje istny wodospad.
Kiedy więc tylko nadeszła moja kolej odkleiłam się od chłopaka tak szybko, jak tylko mogłam, chowający twarz za włosami i odwróciłam się w kierunku ochroniarza, zapraszającego mnie gestem dłoni. Nie miałam nawet grama odwagi, by spojrzeć po raz ostatni w tym roku w te błękitne oczy i powiedzieć krótkie „pa”. I nie wiem, dlaczego czułam przez to ogromny żal na sercu.


Patrzyłam się pusto w wieczorny, irlandzki krajobraz kurczowo ściskając telefon w dłoni. W słuchawkach grała jakaś smętna piosenka, która idealnie oddawała nastrój, a gdyby bardziej wsłuchać się w tekst. Połączenie idealne dla kogoś, kto właśnie chciałby się zabić.
Oderwałam wzrok od niewielkiego okienka i kliknęłam strzałkę, symbolizującą następny utwór. Klimat piosenki nie zmienił się w ogóle, a tylko przywołał wspomnienia z ostatniej nocy.
Wsłuchiwałam się w dźwięk dzwoneczków, wbijając przy tym mocno głowę w fotel i zaciskając powieki z całej siły, by nie uronić już żadnej łzy.

Otuliłam się szczelniej płaszczem i schowałam nos w szaliku, gdy ostry i silny wiatr zaatakował całą moją postać. Włosy rozwiało mi w każdą możliwą stronę, aż musiałam zaczesać je dłonią i przytrzymać na czubku głowy, by jakoś je ujarzmić.
– Zapnij się – usłyszałam za sobą głos matki, a zaraz po tym trzask zamykającego się bagażnika.
Zacisnęłam usta w wąską linię i powoli nabrałam w płuca morskie powietrze.
„Spokojnie, spokojnie, spokojnie, spokojnie…” – starałam się nie wybuchnąć. By nie pogorszyć już unoszącego się pomiędzy mną a kobietą napięcia, posłusznie zapięłam guziki płaszcza. Chwyciłam po tym za rączkę płaszcza i odwróciłam się, by spojrzeć w jej kierunku. Grzebała jeszcze coś na tylnym siedzeniu. Nie czekając więc na nią, ruszyłam za nią, ciągnąć za sobą walizkę. Cichy stukot kółek na  starej brukowej kostce niósł się po wąskiej uliczce.
Wchodząc do domu, od razu uderzyło we mnie gorące powietrze. Na pewno, gdybym miała okulary, momentalnie ich szkła by zaparowały.
Westchnęłam cicho pod nosem, w momencie, w którym rodzicielka zwróciła uwagę na to, by mokre od śniegu buty ściągać zanim wejdzie się do środka. Przeprosiłam od niechcenia i zapewniłam, że sytuacja się już nie powtórzy.

Czes czes?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Theme by Bełt