sobota, 6 października 2018

Od Lucie CD Aksela

"Samochody to rzecz wyjątkowo użyteczna" - od tych właśnie słów Miśka zwykła zaczynać swój wywód, kiedy po zdanym egzaminie na prawo jazdy prosiła rodziców o kupno jakiegoś samochodu - w istocie trzeba przyznać, że miała do tego dryg i była jedną z nielicznych osób, z którymi nie bałam się jazdy. Nikogo w rodzinie zatem nie zdziwiło, gdy egzamin zdała perfekcyjnie za pierwszym razem; w rodzinie natomiast przypomniane zostały różne anegdotki z naszego dzieciństwa, kiedy do moja bliźniaczka uparcie powtarzała, że w przyszłości zostanie rajdowcem, podróżniczką czy też przewodniczką w jakimś dużym biurze podróży, najlepiej jej własnym - cóż, Michelle to wszak niespokojny duch, który musi być ciągle w ruchu, ciągle w trasie. Mnie samej nigdy specjalnie za kółko nie ciągnęło - owszem, umiałam prowadzić, ale raczej z kimś i tylko na pustych drogach, o egzaminie jeszcze nawet nie myślałam - ot, nigdy nie odczułam takiej potrzeby, w razie potrzeby zawsze mogłam wszak liczyć na podwózkę czy też autobusy, taksówkę lub własne nogi.
Wsiadając natomiast do samochodu Aksela byłam co najmniej poddenerwowana - i to nie tylko dlatego, bo oto podwoził mnie niemal obcy chłopak obcym samochodem (nawet jeśli robił bardzo duże i bardzo dobre wrażenie - cudeńko, które z pewnością spodobałoby się zakochanemu w motoryzacji Marcelowi), ale też dlatego, bo właściwie nie wiedziałam, jak prowadzi - a drogi były wszak śliskie. No i, z której strony by na to nie spojrzeć, zgadzałam się praktycznie na wszystko,co zaproponował. Z jednej strony kierowała mną wdzięczność za okazaną pomoc, ale mimo wszystko musiałam wciąż i wciąż powtarzać sobie magiczne słowo - dystans! Dystans to zbroja kobiety, o tym szczególnie przekonałam się po sprawie z Cesarem. Wspomnienie tych kilku miesięcy nadal kuło jakąś cząstkę mojego serca - może nawet nie tak małą. Niemniej, wsiadanie do samochodu obcego było tym, przed czym wyraźnie przestrzegali rodzice już od ukończenia przeze mnie pięciu lat, kiedy sama zaczęłam dreptać sama poza wcześniej nienaruszalną granicę podwórka bez opiekuna. Aksel. Nazywa się Aksel, znam jego imię, więc nie jest takim zupełnie nieznajomym, prawda? Pomme też, zdaje się, całkiem go polubił, a przynajmniej jego garderobę.
Jazda minęła w ciszy. Chłopak skupił się na drodze, a ja uparcie, z zaciśniętymi w wąską linię wargami i głową zwróconą w przeciwną stronę, kontemplowałam mijane budynki, głównie domy na osiedlu, gdzie mogłam mieszkać. Chociaż Akademik nie był tak zły, jak myślałam - no i miałam zaraz na miejscu szkołę.
- Cóż, miło było cię poznać, Lucie - oznajmił Aksel, kiedy wysiedliśmy z samochodu. Ujął delikatnie moją dłoń i musnął ją wargami, na co ja lekko się spłoniłam. - Czy zasługuję na zaszczyt otrzymania twojego telefonu i możliwości kolejnego spotkania?
Mrugnęłam. Najpierw raz, potem drugi, nieco wolniej, dając sobie chwilę na zebranie myśli i zestawienie plusów i minusów.
- Jesteśmy uczniami tej samej szkoły - zauważyłam, chowając uśmiech. - Myślę, że miniemy się jeszcze nieraz.
- Chodzi mi bardziej o zupełnie nieprzypadkowe spotkanie, które nie będzie polegało tylko na szybkiej wymianie spojrzeń czy uprzejmości - uściślił bez najmniejszego zająknięcia. - A raczej na takiej kawie czy herbacie, która pozwoli na dłuższą rozmowę, kiedy nikomu nie będzie groziło wpadnięcie w zaspę.
- Porozmawiamy zatem w lato - pozwoliłam sobie na lekki uśmiech.
- W kawiarni również ci to nie grozi, nawet jeśli przejdzie zawieja, więc takie czekanie jest zbędne.
O patrzcie, jaki niecierpliwy!
- Rozumiem - przewróciłam oczami i skrzyżowałam dłonie na piersiach. - Lista żądań to również mój numer telefonu, zgadza się?
- Próśb - odparł.
- Zatem mogę ją rozpatrzeć - pokiwałam głową. Abo i czemu nie? To tylko numer, a Aksel to tylko jakiś chłopak. To żadna deklaracja. - Podasz rękę? Na chwilę.
Posłusznie wyciągnął w moją stronę prawą dłoń. Chwilę się wahałam, acz w końcu ujęłam delikatnie jego przegub między dwa palce, równocześnie wyciągając jakiś długopis z kieszeni spodni i nabazgrałam dziewięć cyfr. Miał zaskakująco ciepłą skórę.
- Podpisywać się nie będę, może zapamiętasz, kto to.
- Nie śmiałbym zapomnieć - uśmiechnął się szeroko, oglądając swoją rękę.
- Nic więcej tam się nie pojawi, to nie magiczny kod.
- A kto wie?
- Ja - westchnęłam, zadzierając głowę.
- Aby potwierdzić coś, zazwyczaj żąda się opinii przynajmniej dwóch osób.
- Pomme się ze mną zgadza - psiak zamerdał ogonem, słysząc swoje imię. Cmoknęłam w jego stronę.
- No tak - pokręcił głową, wciąż mając na twarzy szeroki uśmiech. - A jak zatem ze spotkaniem?
- Czekamy na lato,a tymczasem będę uciekać do swej kwatery, by przeczekać tam w spokoju zimę - nie czekając na reakcję, wręcz wskoczyłam na schody. - Chociaż tutaj uznajmy, że lato zacznie się dokładnie tutaj we wtorek o 19. Jak coś, masz magiczny kod.
I uciekłam za drzwi. Dopiero tam wydałam z siebie bardzo długie i bardzo przeciągłe westchnienie. Co... ja... właśnie... zrobiłam? Przejechałam dłonią po twarzy. Takiego teatrzyku w życiu bym się po sobie nie spodziewała. Fanny i Coline byłyby ze mnie dumna, oj tak, rodzice już mniej...
- Pamiętaj, Pomme - powtórzyłam jednak z lekkim uśmiechem. - Aksel, wtorek o 19.

< Aksel? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Theme by Bełt